Czas pędzi nieubłaganie, nie wiadomo gdzie się podziały te tygodnie.
Spodobała mi się praca. Kilka osób mówiło o tym, że zaczęły żyć po studiach. Nie rozumiałam tego, bałam się pracy, kieratu itd. A teraz widzę, że wcale, a wcale nie musi tak być. Wystarczy popatrzeć na ludzi z którymi mam do czynienia. Każdy na swój sposób oryginalny, zjeżdżony kawał świata. No i paradoksalnie, pracując ma się więcej czasu. Na uczelni siedzi się do późna, wraca i znowu pracuje. Tu po 5 nikt nic od ciebie nie wymaga, każdy robi to co lubi. Kolejną zaletą pracy jest to, że się... zarabia :] przyjemnie mieć jest świadomość, że to są twoje pieniądze, że możesz je przehulać bez wyrzutów sumienia, że masz w 100% wybór - możesz je wydać na podróż, możesz przepić, możesz kupić drogi ser za 100 PLN, ale to twoja decyzja i robisz to, bo masz ochotę (jak Cię na coś nie stać, to możesz oszczędzać, ale oszczędzanie tez ma inny charakter). Jednakowoż, żeby mieć taką ciekawą pracę, dobrze płatną, jak mam teraz, tylko że na dłużej, trzeba studiować, mieć dyplom, nie ważne co się za nim kryje (czy kupa bzdur o których zapominasz zaraz po napisaniu kolosa czy rzeczywiste umiejętności). Musisz go mieć.
Poniedziałek upłynął pod znakiem imprezy. Praca się przeciągnęła, Tesco okazało zamknięte na dwa dni (dobra wiadomość, to to że ruszyli z kampanią wyrównywania cen z wielką Brytanią = obniżki cen żywności). Zdążyłam się przebrać i ruszyliśmy wraz z Robin i Tungiem do domu Dimitrija. Okazało się to trudniejsze niż się wydawało. Trafiliśmy w osiedle gdzie koło 10 ulic zaczynało się na Elm Mount - nasza była Elm Mount Avenue, zanim ją jednak znaleźliśmy zwiedziliśmy Elm Mount park, View, Street, i Bóg wie jeszcze co. W dodatku oznakowanie ulic fatalne :/
Impreza, a raczej posiadówa, byla bardzo udana. Gospodarz stanąl na wysokości zadania i przyrządził dwie serbskie potrawy, jedzenia było dużo i smacznie :] W dodatku przyszedł również jego szef wraz z zoną - też Serbowie, bardzo pozytywni ludzie.
Wtorek upłynął pod znakiem pływania, ale zanim ruszyłam na nową plażę, miałam duuużo pracy. Pod koniec okazało się, że mleko do blokowania prawdopodobnie straciło termin ważności co zaaowocowało nieudanym eksperymentem - 2 dni pracy :D.
Po robocie, razem z Xavierem, Andrew, Aurorą i jedna francuzką, której imienia nie mogę zapamiętać pojechaliśmy popływać. Tak było koszmarnie zimno, tak pianka, którą porzyczyłam, była conajmniej dwa razy za duża. Za to pływałam z foką (była niedaleko). Generalnie moje usta przyjęły cudowny ciemno niebieski kolor :] A to , ze jest mi zimno dotarło do mnie dopiero jakąś godzinkę po tym jak wyszłam z wody. Nigdy nie miałam czegoś takiego - jakby powoli ciało wychodziło z szoku i pytało się co jest grane... Ale wtedy już wlałam w siebie ciepłą zupę i herbatę, a po powrocie do domu grzałam się pod prysznicem. Profilaktyczny fervex dał radę, jak na razie czuję się ok.
Dziś mamy iść na Bodies... Ta wystawa mnie prześladuje, ale nie pójdę na nią (mam nadzieję, że jeszcze nie kupili mi biletu).