Ponieważ niebezpieczeństwo choroby minęło jak na razie mogę się przyznac, że w środę czułam się naprawdę źle... Ale wróciłam do domku, obejrzałam 5 odcinków dr House, naszprycowałam się coldrexem czy czymś takim i olbasami na gardło... przeszło...
W czwartek mój mentor wyjechał, a Marchello (pracuje u mnie w labie też) pojechał z żoną na badania kontrolne - spodziewają się pierwszego dziecka. Byłam sama w labie, przeprowadziłam eksperyment i... znowuu nie wyszło. Badanie tych protokołów znakowania przeciwciał jest jak błodzenie we mgle. Może to źle, może to źle, w dodatku ja, w przeciwieństwie do mojego mentora nie ufam sobie... Co niesamowite, nie zrobiłam w zasadzie żadnego, głupiego błędu wynikającego z roztargnienia. Również ręce przy pipetowaniu mi nie drżą... nie wiem co się stało, inne powietrze, czy jak?
W czwartek poszłam na zakupy, okazało się, że Tesco obniżyło ceny wielu produktów permanentnie - wyrównują do Wielkiej Bryani. Nadal jest drogo, ale nie aż tak, moja ulubiona półka - reduced to clear - naprawdę tanie warzywa, w dobrym stanie. Oprócz tego, udało mi się zanabyć śliczną bluzkę i sweter, które razem kosztowały całe 8 euro.. nie ma jak przeceny :]
Nie był to jednak koniec czwartku... O 20:30 zaczął się seans epoki lodowcowej 3, w 3D. Wrazenie zupełnie inne. Doskonały pomysł, żeby pójść (ja, Robin, Luiq - nie mam pojęcia jak się pisze francuskie imiona, Andrew i Xavier). Wieczór, a raczej noc, został ukoronowany Guinessem, naprawdę mi zasmakował :]. Kolejnym powodem do świętowania jest ogłoszenie pełnej rekonwalescencji mojej kostki - mogę już nosic buty na obcasie, a kolory tęczy z krawędzi mojej stopy zanikły (już je polubiłam...)/
Ku uczczeniu tego faktu dziś poszłam biegać, w ogóle dziś postanowiłam nie jeść słodyczy, co nie zmienia faktu, że nadal jem dużo. Pogoda była niziemska, w szortach i topie na słońcu było mi gorąco. Jako, że miałam do wykonania jeden mały eksperyment, pracę skończyłam 2 h wcześniej - poszłam więc zwiedzić ogrody botaniczne. Powiem tak, jednym z pierwszych skojarzeń z Irlandią są ogrody... nie tylko domowe ogródki, miniaturowe, śliczne, co wielkie ogrody różnymi okazami z całego swiata, przy niemalże każdej znaczącej budowli lub same w sobie. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego, róże, kaktusy, tematyka z całego świata, a co widziałam w szklarni... nie umiem nazwać, nie da się opisać.
Znalazłam też publiczną bibliotekę, w poniedziałek się zapiszę.
Dziś jadłam najlepszy obiad we wszechświecie. Gotowane ziemniaki (mówiłam, że nie będę jeść, bo nie chce mi się obierać, okazuje się, że ciężko znaleźć nie obrane ziemniaki, ,sprzedaja w foliach, tylko do umycia), z sosem czosnkowym, pychota :]
Publicznie się przyznaję, obiecałam wrzucać zdjęcia i zapomniałam zupełnie... wrzucam kilka dziś, a po weekendzie będzie duużo, ok?