Znowu mi się gówno skasowało. Nie chce mi się pisać, została pierwsza połowa.
To co się zachowało:
Na początek: zakochałam się. Jest ciemny (przepraszam mamo :D), trochę puszysty, przesłodki... Brownie... Mój na zawsze... Dietę szlag trafi - pojawi się na dzisiejszym potluck. Co to jest? A no nic innego jak impreza na którą każdy jest zobowiązany przynieść jakieś własnoręcznie zrobione jedzenie, najlepiej charakterystyczne dla kraju (ja przynoszę znowu sałatkę z tuńczyka - trzeba coś było zrobić z połową słoika ogórków oraz kilka mrożonych pierogów z kapustą i grzybami...
Piątkowe popołudnie spędziłam w autokarze do Cork. Z kontem Dimitrija coraz gorzej, więc pod znakiem zapytania stoi Irlandia PN... heh, muszę coś wykombinować. W mieście byliśmy po 22. Paul odebrał nas z dworca (tak ten sam co poprzednio). Pojechaliśmy do jego domu. Tam już czekała Polska para - małżeństwo, ona w ciąży, wypożyczyli samochód i jeżdżą po Irlandii. Mili, ale ona troszkę specyficzna - Pani psycholog o niezwykle ciekawych teoriach przypominające mi legendy/opowieści o duchach/wiarę w uzdrowienia. No jednym słowem nic naukowego, rzeczy, którymi się fascynowałam pod koniec podstawówki. Ale udało mi się powstrzymać od komentarza, co sporo mnie kosztowało - napchałam usta chicken fahitas na cyzm uciepiała moja dieta...
Tu był obszerny opis zwiedzania sobotniego, ale nie będzie go jeszcze.
A no i uczestniczyąłm w cudownej imprezie urodzinowej - było na niej sporo muzyków, wiec skończyło się na niesamowitej improwizacji - cymbałki, saksofon, skrzypce, 2 gitary, 2 wokalistki, tamburyn, grzechotki... Klimat popsuli... Polacy.
Generalnie, było mi koszmarnie wstydy, najgłośniejsze (w złym znaczeniu), najbardziej pijane osoby. Zupełnie nie w klimacie, zupełnie koszmarnie, szkoda, że odkryli, że jestem z Polski.
Załączam zdjęcia, ale jeszcze z zeszłego weekendu większosć.