Geoblog.pl    kasig    Podróże    Kocham Cię jak Irlandię :]    Zamek, english market, upał
Zwiń mapę
2009
21
cze

Zamek, english market, upał

 
Irlandia
Irlandia, Cork
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 579 km
 
Do Cork wybrałam się razem z Robin, Tungiem, Slavicą i Dimitije. Podróż do Cork była męcząca - 4 godziny jazdy autobusem po małych wioskach. W dodatku niebo było zachmurzone. Większość przespałam. Do celu dotarliśmy późno - koło 13, zameldowaliśmy się w hostelu i ruszyliśmy zwiedzać.

Klimat panujący w Cork różni się od tego w Dublinie. Miasteczko jest mniejsze, nie ma nerwowej atmosfery zabiegania panującej w dużych miastach. Zwiedzanie też nie trwało długo - katedry i kościoły, choć imponujące z zewnątrz, w środku niczym się nie wyróżniały. Dopiero katedra świętego Finn Barry okazała się ciekawa (mieli nawet Polski przewodnik). W ogóle w Cork jest więcej Polaków, co da się zauważyć i uslyszec na każdym kroku.

Kolejną rzeczą, która jest godna pozazdroszczenia to ceny - w Cork znajduje się hala targowa zwana English Market - pełna mięsa, ryb, czekolady, serów, oliwek, przypraw, chleba. I wszystko to po cenach "Tesco" albo i niższych... Mięso i ryby były o połowę tańsze.

Nie kupiłam jednak nic oprócz pysznej bagietki, gdyż panował nieziemski upał i jakiekolwiek produkty noszone w plecaku nie nadawały by się do spożycia.

Na koniec udaliśmy się zobaczyć kampus uniwersytetu - chyba najładniejszy jaki widziałam w życiu- Robin zakochała się w nim. Nie dziwię się jej, studiowanie w takim miejscu...

Na kampusie spotkaliśmy się z Paulem. Jak go poznałam, przez internet :D - Poul jest couchsurfem (dla nie zorientowanych www.couchsuurfing.com). Chociaż nie mógł nas gościć na noc, spędziliśmy razem kilka godzin. Najpierw pokazał nam tanią chińską knajpkę. Później poszliśmy do jego kumpla do domu. Dom był niesamowity, około 5 pięter, stare budownictwo, ogród. Ogród był położony na zboczu, hamak zaczepiony o palmę, warzywa (i nie tylko :D), inny świat. Okazało się, że Paul oprócz tego, że skończył informatkę, to jeszcze ma własny zespół. Cały dom był domem muzyków i artystów, urządzony niesamowicie - już wiem jak wygląda mieszkanie moich marzeń - obrazy, pomarańczowe ściany, gazety, książki, płyty, wszędzie coś było, a jednocześnie tworzyło to harmonijną całość. Piłam również po raz pierwszy herbatę z mlekiem. I miodem. Nie spodziewałam się, że będzie taka dobra. Dziś nawet rozmawiałam o tym z Robin i doszłyśmy do wniosku, że w Irlandii jest mocniejsza, bardziej gorzka czarna herbata. Dlatego mleko łagodzi ją tak jak mocną kawę.

Spaliśmy krótko, ale muszę przyznać że jak na 12 euro warunki były świetne - łóżko wygodne i z pościelą (myślałam o ukradzeniu poduszki, a tak na serio to chyba sobię sprawię taką małą przyjemność w przyszłym tygodniu - kosztuje koło 5 euro.

Niedziela upłynęła pod znakiem zamku Blarney, oddalonego od Cork o jakieś 15 min jazdy autobusem - jeżeli kiedyś będziecie chcieli tam jechać, przygotujcie się na gigantyczną kolejkę. Byliśmy na 15 min przed odjazdem, ale nie zmieściliśmy się do autobusu - na szczęście podstawili drugi.

W kompleksie Blarney podobało mi się wszystko, oprócz... zamku. Wspaniałe ogrody, plac zabaw, jezioro nad którym plażowaliśmy przez godzinę (znowu sie spaliłam, ale kremu nie kupię, bo zapeszę), ogórd palmowy, jak z obrazka pt: las w Karbonie. Zamek Blarney sam w sobie jest impponującą budowlą, ale ilość turystów przytłacza. Na szczycie zamku znajduje się kamień - jeżeli go pocałujesz, otrzymasz dar elokwencji. W związku z czym tłumy "turystów" (tfu), stoją w kolejce do kamienia, uniemorzliwaijąc przejście innym (musisz stać w kolejce chcąc wejść na górę), z radością całując kamieć, by później dostać niepowtarzalną możliwość zakupu zdjęcia za, bagatela, 10 euro. nabijaliśmy się z tego z Dimitrijem przez cały czas stojąc w kolejce - chcieliśmy wejść na górę, efektem końcowym jest zdjęcie jak całujemy tabliczkę "Exit".

W ogóle cieszę się, że poznałam kogoś z kontynentalnej Europy. Mimo, że Bałkany, to mentalność podobna - tylko oni łapią od razu ironiczne wypowiedzi. W ogóle czuję się badzo dobrze w tym międzynarodowym środowisku - jest to bardzo ciekawe, mało męczące i nie brakuje mi tu polaków (jako nacji, oczywiście nie mówię o rodzinie i znajomych - was nie da się zastąpić, chodzi jednak o to że nie czuję potrzeby jakiegoś polaka w towarzystwie).

Powrót, chociaż przegapiliśmy autobus z Blarney do Cork, był szybszy. Mieliśmy też szczęście, gdyż przez nasze spóźnienie, przegapiliśmy przedostatni autobus do Dublina, a do ostatniego nie wszyscy się zmieścili. Pogoda nadal dopisywała, więc można było podziwiać śliczne pejzaże za oknem, a dodatkowo Robin pożyczyła mi swoją mp3, co dopełniło moje szczęście. jechaliśmy też szybciej, bo autobus był bezpośrednio do Dublina. Podczas podróży wydarzył się śmieszny epizod - nagle kieriwca zaczął krzyczeć. Okazało się, że pasażer wstał i, o zgrozo, stał w autokarze, zamiast siedzieć. Niegrzeczny pasażer usiadł. Mimo to kierowca zatrzymał się na poboczu autostrady, wstał, i wytłumaczył człowiekowi, że może mu się stać krzywda, że to niebezpieczne, i że on nie chce mieć problemów :D

Na zakończenie, finansowe podsumowanie tygodnia: 51 euro do skarbonki :]
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Dania
Dania - 2009-06-22 09:00
Czy Ty chcesz Kobieto nas dobić? Tak pisać, kiedy my kujemy na inżynierię? Nieładnie :P Czasu brakuje, zazdroszczę wszystkiego :D jak ja mam ochotę położyć się w hamaku wśród drzewek do słoneczka i marzyć, i spać, i cieszyć się wolnym czasem. Ale niestety moje marzenia kruszeją w kontakcie z rzeczywistością :( Byle do czwartku, zobaczymy, czy przeżyjemy. :) Buziaki Słonko. Pracuj, wypoczywaj. :*
 
Kasig
Kasig - 2009-06-22 22:23
Nie martw się :D co się odwlecze to nie uciecze -> przyjdzie i na mnie czas. Ja bedę kuć, a wy wspominać...
 
 
kasig
Katarzyna Grochowska
zwiedziła 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 37 wpisów37 34 komentarze34 169 zdjęć169 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
11.06.2009 - 13.08.2009