Jak podróż? Podroż minęła znośnie, strach przed zgubionym bagażem jak zwykle bezpodstawny, a Aoife, koordynatorka, która zabrała mnie z lotniska tak miła jak podczas rozmowy telefonicznej. Rzecz, która uderzyła mnie od począku to samochody, a raczej kierowca po prawej stronie. Do tej pory przechodzenie przez ulicę w nie dozwolonym miejscu sprawia mi ogromne problemy, a napisy na asfalcie, look right/look left są bardzo przydatne.
Koleje standardowe pytanie - jak pokój? Otóż pokój jest w sam raz, własna łazienka, prysznic, półki, szafa, biurko, internet w pokoju, łóżko. Salon z TV i kanapami oraz kuchnię dzielę z 3 innymi osobami. z kuchnią na początku był problem - oprocz brudnej patelni i jednego talerza nie było nic, ale panowie z recepcji na szczęście zrozumieli potrzebę gotowania obiadów, więc zastawa została znacznie wzbogacona. Właśnie dziś zjadłam po raz pierwszy coś własnoręcznie przyrządzonego i na ciepło :]
Oprócz mnie jest jeszcze 10 osób: 3 Amerykanki, 1 Kanadyjka, 1 Kanadyjczyk, 1 Amerykanin studiujący na stałe w Dublinie i 4 osoby z Irlandii z tego 3 mieszkają w stolicy, więc poznałam je dosyć późno. Wśród osób z Ameryki PN jest jedna z wietnamskimi, a druga z koreańskimi korzeniami.
Wracając do pierwszego dnia... Nie zdążyłam się rozpakować, gdy ktoś zaproponował poszukiwanie jedzenia. Niestety, przykra niespodzianka, ale sklepy w większości zamykają się ok 18. Z drugiej strony nie chciało nam się wydawać pieniędzy w McDonaldzie, więc skończyliśmy na sklepie SPAR. gdyby ktoś mnie zapytał czego najwięcej jest w dublinie odpowiedziałabym, że tych sklepów. Niemieckiego pochodzenia, połączone z czymś a la fast food. Ja zdecydowałam się na zupkę chińską przywiezioną z Polski. Humor poprawił mi się dopiero w pubie. pojechaliśmy do centrum. 4 osoby - 2 amerykanki, ja i Paul, Irlandczyk z Cork. To on polecił nam cydr, w którym się zakochałam... Piwo niestety drogie - 5 euro w pubie, ale cóż, powitanie to powitanie. W dodatku atmosfera świetna - starzy i młodzi, słuchają muzyki na żywo, przypominającej... szanty. W zasadzie większość melodii znałam, tylko słowa są po angielsku. Zaliczyliśmy w sumie dwa puby i w międzyczasie Dublin by night, który jest naprawdę ładnym miastem, ze stara zabudową, nie zniszczoną podczas wojny. Wróciłam do domu bardzo późno...
Następnego dnia, miałam wstać wcześnie, żeby pojechać do urzędu wyrobić coś a la NIP - bez tego nie dostanę hajsu... Zaspałam. Oczywiście wszystko przez zmianę czasu (godzinka do tyłu) i zmęczenie podróżą. Papierkologia, zakładanie konta, nic specjalnego. Później miałam spotkanie, gdzie kazano mi ocenić program oraz dowiedziałam się co to jest własność intelektualna. Ujmując w skrócie - połowe hajsu na badania wykłada przemysł, w związku z powyższym nie mogę bez zgody koordynatorki, ujawniać niczego - tego co robię, tego co robią inny, publikować, pisać, mówić mamie... Oczywiście jak coś odkryję, to dostanę swoją dolę :D. money, money, money... Później pojechałam z Tungiem, Robin i Jean na obiad do centrum - znowu nie miałam szczęścia- zamówione muszle w sosie irlandzkim nie dość że były częściowo puste, to zdecydowanie źle zrobione. I było ich ekstremalnie mało - musiałam dojeść frytkami. znacznie milsza część wieczoru - 3 godzinna włóczęga po Dublinie. Odkryłam polski sklep (gorący kubek 2 euro :D). Uliczki, kamieniczki, puby, centra handlowe, parki i śliczne zaułki. Dublin jest naprawdę pięknym miastem. Nie ma tu wielu wieżowców, a bloku do tej pory nie widziałam...
Kolejny dzień - wdrożenie w struktury uczelni - DCU (Dublin City University) oraz BDI - instytutu w którym odbywam staż. Po wykładzie o tym jacy jesteśmy wspaniali i że robimy cudowne rzeczy przyszła pora na lunch na którym poznaliśmy naszych mentorów. Niezła tortura - pachnące rzeczy, w brzuchu burczy, a ty stoisz z uśmiechem i rozmawiasz z mentorem i sączysz kawę w dystyngowany sposób... Mój mentor, Wladimir, czy jak się tam go pisze, jest Słowakiem. W ogóle my i mentorzy zostaliśmy dobrani w dziwny sposób - patrząc na powierzchowność. Tak jak są zdjęcia psów i ich właścicieli - ciemna skóra, ciemna skóra, skośnooki ze skośnookim, a ponad wszystko grubawa, blondwłosa amerykanka i kobieta, która wygląda jak jej większa replika :D
Po lunchu Wladimir zabrał mnie do laboratorium. Okazało się, ze to co będę robić jest bardziej chemią organiczną, niż molekularna biologią... Z początku nie podobało mi się to, ale po dzisiejszym dniu mogę powiedzieć, że zmieniłam zdanie. Zajmuje się mną oprócz Wladimira również francuz Xavier. Obydwoje dali mi około 3 godzinny wykład o nanomolekułach, [projektowaniu współczesnych narzędzi diagnostycznych... po takiej pogadance byłam wykończona... musiałam szybko biec do pokoju (jakieś 10 min piechotą). Miałam pół godziny na dojście, umycie głowy i powrót - o 17 była zbiórka. Na szczęście nie byłam ostatnią spóźnioną. Całą 11 i z dwiema opiekunkami poszliśmy na powitalny obiad do centrum. Wino, pyszne jedzenie, wino, piwo, wszystko na koszt uniwerku. Później, już na własną rękę poszliśmy do pubu...
Dziś jest pierwszy wieczór, kiedy zostaję w domu. Na szczęście, bo padam. W pracy było naprawdę fajnie - zaczęłam wkręcać się w temat. Dodatkowo uczestniczyłam w konferencji, takiej burzy mózgów... ciastka, kawa, i głęboka dyskusja, przez 2 godziny, a później rozmowa jak przekonac panią z "a la zamowien publicznych" żeby kupiła maszynę do kawy :]
Chwilę temu burzę mózgu miałam z koleżanką na temat naszej pierwszej wycieczki (przepraszam że nieskładnie piszę, ale padam). Połączenia autobusowe są koszmarne i dosyć drogie... Ciężko wykombinować coś na własną rękę. Chyba muszę przekonać Robin do stopa... :D